sobota, 28 lutego 2015

Z cukru był John, z piernika Tim, Savannah z marcepana

John został wychowany przez introwertycznego ojca. Po okresie młodzieńczego buntu, martwego milczenia w domu i wysiadywania w podrzędnym małomiasteczkowym barze, postanawia zaciągnąć się do armii. Zostaje żołnierzem, żegna się z dotychczasowym życiem i rozpoczyna zupełnie nowy rozdział. Nabiera pewności siebie, dystansu, dyscypliny. Uczy się czym jest wojna, męska przyjaźń i patriotyzm. Niedługo potem przyjdzie mu poznać, czym jest prawdziwa miłość…
    Do książki Nicholasa Sparksa podeszłam bez żadnych uprzedzeń. Nie zetknęłam się wcześniej z jego utworami. Wynika to z tego, że półki z romansami omijam szerokim łukiem. Jak się przekonałam – jest w tym słuszność.
  Historia opowiedziana w książce jest prosta i przewidywalna. Przeczułam kto zostanie mężem Savanah, co się stanie z monetami ojca, jak się skończy historia. Nie znoszę tego. Lubię być zaskakiwana, zaciekawiona. Tutaj tego nie dostałam. Otrzymałam za to dawkę rozczarowania.
      Ponadto, fabuła jest nieciekawa i nudnawa. Chłopak, który przez swoje czyny staje się wręcz bohaterem, pozostaje niedoceniany, odtrącony. Historia stara jak świat i powielana miliony razy w telenowelach brazylijskich, serialach, czy książkach. Ale! Są książki lepiej i gorzej napisane. Przecież do takiego uproszczonego przebiegu akcji można sprowadzić chociażby Lalkę Prusa. Lalka to świetna książka, arcydzieło. I wciąż ją kocham to utwór przeciętny, nużący.
      Johna poznajemy jako dobrego człowieka, który naprawia swe życie i relacje z ojcem. Savannah to grzeczna, ułożona i miła dziewczyna z chrześcijańskiego domu, która nigdy nie posunie się za daleko, a swoje wakacje spędza pracując przy budowie domów dla biednych. Tim jest idealnym synem, który okazuje cierpliwość i miłość swojemu autystycznemu bratu. Ojciec Johna boryka się ze swoim zaburzeniem, jest całkiem oddany synowi. Te postaci nie są dla mnie prawdziwymi osobami, tylko figurkami cukrowymi. Rysa na ich idealnej, słodkiej skorupie pojawia się tylko w kilku miejscach: w scenach kłótni Savannah i Johna oraz w przełomowym dla powieści momencie. Po połowie lektury już byłam tak zdenerwowana na ich idealne kreacje, że nawet nie przeżyłam jakoś specjalnie zakończenia.
      Wielkim walorem powieści jest w jaki sposób walczy ona z mitami na temat osób z zespołem Aspergera. Ojciec Johna nie jest ekscentrycznym geniuszem, tylko zwykłym listonoszem. Nie zapamiętuje treści całej książki telefonicznej, nie konstruuje innowacyjnej maszyny liczącej, nie jest nawet tajemniczym hakerem. Jego fiksacja to numizmatyka, ot spokojne zajęcie, któremu poświęca wszystkie fundusze. Mimo że jego postać jest mocno uproszczona, przedstawia realny portret osoby cierpiącej na to zaburzenie. I – co trzeba mocno podkreślić, utwór walczy ze stereotypem, w myśl którego osoby ze spektrum autyzmu nie są zdolne do funkcjonowania społecznego, zakładania rodziny, wychowywania dzieci.
     Książka jest napisana dobrze, nie razi tandetą językową. Ten utwór jest po prostu nudnawy, schematyczny, ale przede wszystkim przyzwoity. Wstydu nie ma, niesmaku nie pozostawia.
     Nie jest to książka optymistyczna, ale rysuje nam obraz  świata, w którym wszyscy są dobrzy i ludzcy, a jeśli nawet się kłócą, czy wychodzą nie za tę osobę co trzeba – to wszystko niechcący.
      Komu poleciłabym ten utwór? Nastolatkom. Ja sama już wyrosłam z tego typu książek, wydają mi się być zbyt naiwne i po prostu już ich nie potrzebuję.

Nicholas Sparks, I wciąż ją kocham, wyd. Albatros, Warszawa 2011 r.

Źródło grafiki: 
http://ecsmedia.pl/c/i-wciaz-ja-kocham-u-iext3651747.jpg

czwartek, 12 lutego 2015

Kim jesteś, Hubercie Meyerze?

Małe miasteczko, życie toczy się monotonnie i jednostajnie. To tutaj mieszka gwiazda serialowa, uwielbiana Nina Frank. Codziennie miliony telewidzów wzruszają się, oglądając zmagania zakonnicy Joanny z rzeczywistością. Twarz Niny staje się dla Polaków symbolem dobroci i heroicznej walki o lepsze jutro. Pewnego dnia listonosz odnajduje aktorkę brutalnie zamordowaną w jej posiadłości. Mieszkańcy są wstrząśnięci, przecież każdy może być mordercą. W odszukaniu sprawcy organom ścigania ma pomóc policyjny profiler – Hubert Meyer. Czy praca nad sprawą Niny Frank pomoże mu uporządkować życie?

Sprawa Niny Frank, była debiutem literackim Katarzyny Bondy. I co równie ważne, książka ta stała się debiutem nowego rodzaju postaci. Główny bohater: Hubert Meyer od razu przykuł uwagę recenzentów. Książka Bondy została okrzyknięta pierwszą polską powieścią, w której występuje profiler. 

W klasycznym kryminale mamy zazwyczaj do czynienia z detektywem – jednostką wybitną, która w kulminacyjnym momencie akcji wykłada karty i odkrywa przed czytelnikiem, kim jest morderca. Bonda kreuje postać detektywa nietuzinkowego. Hubert tworzy profil, czarno na białym orzeka jakim człowiekiem jest morderca, wykonuje kawał dobrej detektywistycznej roboty. Zadaniem policjantów jest zakuć sprawcę w kajdanki, jednak… najpierw muszą go odszukać. Meyer nie wskazuje nikogo personalnie, nie wytyka palcem morderstwa, co więcej – jako detektyw zdaje się pozostawać w cieniu jowialnego Kuli. Autorka tłumaczy, odkrywa przed czytelnikiem tajniki pracy Meyera. Dzięki temu odbiorca traktuje go poważnie i nie myśli o profilerze jak o wróżu, który „czyta z fusów”. Pomysł na takiego bohatera jest innowacyjny i genialny. Praca, jaką wykonała autorka przy przybliżeniu jego sposobu działania też zasługuje na wielki szacunek. Zabrakło mi tylko dokładniejszych opisów wyglądu i zachowania Huberta. Po lekturze książki nie mogę się pozbyć wrażenia, że w gruncie rzeczy go nie znam i jest dla mnie człowiekiem „bez twarzy”. Silnie zarysowany, charakterystyczny główny bohater to dla mnie prawdziwy partner w świecie powieściowej fikcji. Meyer jest postacią bezbarwną.

Ci, dla których kryminał to przede wszystkim rebus, w którym czytelnik ma odpowiedzieć na pytanie „kto jest mordercą?”, mogą czuć się odrobinę rozczarowani. Autorka bowiem bardzo mocno skupia się na wątkach obyczajowych. Z rozmachem kreśli postać i losy Niny Frank, to wokół niej się rozgrywa akcja. Oprócz tego Bonda przedstawia pejzaż polskiej wsi z całą jej charakterystyką i sposobem zachowania ludzi, przedstawia środowisko show – biznesu, przybliża perypetie życiowe Meyera… Porusza problemy samotności, uzależnień, egoizmu, choroby, śmierci. I na to zdaje się kłaść nacisk. Sięgając po tę powieść warto mieć na uwadze, że bardzo rozbudowane wątki obyczajowe są jednym z jej najważniejszych elementów. Można je obserwować z dwóch płaszczyzn narracji. Wplecenie w książkę elementów pamiętnika Niny Frank jest świetnym zabiegiem. Narrator – młoda, obiecująca aktorka może pozwalać sobie na odrobinę egzaltacji, która zwykle mnie irytuje do granic możliwości.  Przyznam szczerze, że nie wszystkie epizody z życia bohaterów mi się spodobały. Nina jest tak mroczna i pozbawiona skrupułów, że aż nieprawdopodobna. Spotkanie, które ma miejsce po wyjściu Huberta z sądu wydaje się być tylko koloryzowanym zbiegiem okoliczności, wręcz wyjętym z romantycznych filmów.

Od początku książki postępując krok w krok za Hubertem Meyerem, zadajemy sobie pytanie „kim jesteś, Nino Frank?” Zakończenie skłania jednak do zadania pytania „kim jesteś, Hubercie Meyerze?” Przewrotny i niejednoznaczny koniec jest różnorako odbierany. Istnieje grupa czytelników, których takie rozwiązanie po prostu zirytowało, inni są oczarowani, jeszcze inni nie silą się nawet na komentarz i byliby skłonni przeczytać całą książkę bez ostatniej części. Dla mnie osobiście zabieg ten jest ciekawy, warto go podejrzeć i przeczytać. Nie jest to jednak coś, co zawładnęłoby moim sercem, nie spowodowało, że Hubert Meyer pozostał na dłużej w moich myślach.


Polecam tę książkę. Uważam, że jest to pozycja nie tylko dla tych, którzy przepadają za kryminałami. Ja sama sięgam po kolejną część, aby na dobre zaprzyjaźnić się z Hubertem Meyerem i przede wszystkim – lepiej go poznać.

Katarzyna Bonda, Sprawa Niny Frank, wyd. Videograf II, Katowice 2007 r.